— Tak, rzekł, muszę pojechać do Warszawy i być bardzo może, iż tam zabawię dłużej nieco. To nie zależy ode mnie.
— Długo? — zapytała tęskno Idalia.
— Nie wiem.
Twarz panny pobladła.
— Czy są jakie przeszkody? — spytała.
— Nie sądzę ażeby były, nie mogę przewidzieć zresztą.
Tu zawahał się chwilę Walter.
— A gdybyś pani, dodał po długim namyśle, zamiast starego dziwaka, którego widzisz przed sobą, znalazła we mnie potem człowieka złamanego niedolą i skalanego jakim występkiem?!
Ostatnie słowa wymówił powolnie, z przyciskiem, wpatrując się w twarz narzeczonej.
— Występkiem! z cichym, tłumionym przestrachem, łamiąc ręce, zawołała Idalia, to być nie może. Jakiż występek pan mogłeś popełnić?
Walter milczał. W głowie Idalii mięszało się, ale raz uchwyciwszy się tego ożenienia, rzucić go nie chciała, choć się jej z rąk wyślizgać zdawało.
— Jeżeli panu świat, ludzie, Bóg przebaczyli, wszakże... ale to nie może być! to nie może być.
Walter patrzał na nią. Nerwowe drganie przebiegało jej twarz, oczy latały zbłąkane po nim, po sali... rwała na sobie sukienkę.
— Pan mnie chcesz zrazić, odepchnąć, straszysz mnie.
— Nie, rzekł wreszcie chmurno Walter, mówię pani wszystko, bom obowiązany jej powiedzieć. Pani masz czas zawsze zwrócić się...
Idalia, jakby jej myśl jaka nagle przyszła jasna, przystąpiła do niego żywo:
— Co mnie do tego! — zawołała, ja chcę wiedzieć tylko, czy wam nic nie wyrzuca sumienie?
Na to pytanie narzeczony stanął niemy, potrzebował może chwili, aby się ze swem rozmówić sumieniem.
Strona:PL JI Kraszewski Dzieci wieku.djvu/409
Ta strona została skorygowana.