Strona:PL JI Kraszewski Dzieci wieku.djvu/410

Ta strona została skorygowana.

— Moje sumienie, rzekł powoli, moje sumienie jest jak grób, który pożarł ciało, ale nań spadły głazy, kamienie, postawiły na nim lata gmach i zdusiły co w niem było, ja nie czuję nic w sumieniu.
— Więc nic też w niem mieć nie musisz, cicho szepnęła Idalia.
Zamilkli na chwilę, doktór przeszedł się po salonie i powrócił jakby inny.
— Jeźli się pani lękasz, bym ja nie zerwał, mylisz się. Komu przy życia schyłku pokazało się coś jaśniejszego w ciemnościach, nie pyta się, czy to błyskawica i piorun, czy niebo czyste... leci. Jam pochwycił nadzieję szaloną, skosztowania jeszcze czary przed laty wywróconej i... tej nadziei nie rzucę. Teraz ja bić się o was będę, choć z razu wy mnie wzięliście przebojem... nie puszczę cię! nie...
Oczy mu się iskrzyły, tak strasznym był, że się Idalia nawet ulękła i cofnęła o krok.
— O nie, pani! zawołał, musisz być moją, wszystkie przeszkody obali złoto, a tego nie będę żałował...
Nagły wybuch dziwacznego doktora, prawie zmienił usposobienie panny, zimno jej się zrobiło, po raz pierwszy przeleciało przez myśl straszliwe przypuszczenie, iż zamiast być królową, może zostać niewolnicą.
Zbladła, ale uśmiechem pokryła ten przestrach, który dać poznać dziś, byłoby okazać słabość własną.
Ze spuszczoną głową, ochładzając chustką twarz, w której czuła płomienie, kilka razy przebiegła żywo salon, powróciła do Waltera, podniosła czoło, wlepiła weń oczy, w których potęgę wierzyła i milcząc, patrzała nań długo, patrzała, aż Walter blednieć począł znowu.
— Nie! — rzekła w duchu, ja jestem i będę panią, on mnie już porzucić nie może, jak zmora dusiłabym go we śnie, chodziłabym za nim dnie całe, nie dałabym spokoju.