I nie mówiąc słowa, wyciągnęła mu dłoń drżącą. Walter ją pochwycił i ścisnął, widać w nim było walkę.
— Najprzód ślub, potem jedź za tą sprawą, tak ja chcę...
— Ale ślub byłby nieważnym...
— Ślub będzie ważnym, bo... bo ja tak chcę, powtórzyła raz jeszcze.
Na tem skończyła się rozmowa.
Złożyło się tak, iż od czasu oświadczenia się pannie Idalii, doktór Walter nie widział Luzińskiego. Młody chłopak często wybiegał do Wólki, wróciwszy do miasteczka, stukał kilka razy do drzwi doktora i nigdy zastać go nie mógł. W domu albo znajdował starą kucharkę Kazimierę, lub nikogo. Podejrzliwy zawsze i obraźliwy Walek, wziął ten przypadek za umyślne jakieś, obrachowane odpychanie i powiedział sobie:
— No, to do niego więcej nie pójdę.
Siedział więc u siebie na górze, czasem u pani Pauze, która zawsze nader mile go przyjmowała i pozwalała mu nawet palić cygaro, co nikomu w świecie dotąd dozwolonem nie było, a najczęściej przebywał, (wyrachowawszy godziny, gdy majster pracował), w sklepie trumien u Linki. Nie było to zakochanie się w dzieweczce, która wdziękiem swym i prostotą zająć go mogła, ale utrzymać przy sobie szczebiotaniem nie potrafiła, nie było to artystyczne ukochanie formy idealniejszej, ozłoconej młodości promykiem, była to bardzo powszednia, bardzo brzydka namiętność, gwałtowna, która co dzień wzrastała, co dzień stawała się burzliwszą i co dzień bardziej wmawiała w siebie, że jest zupełnie naturalną. Poeta znajdował się jako geniusz, miał prawo Minotaura, karmienia się takiemi istotami, przeznaczonemi na pastwę wielkim ludziom. Tysiące przykładów usprawiedliwiały go w jego oczach. Z najspokojniejszem sumieniem obrachowywał, że uboga krewniaczka czy tak, lub owak, paść musi ofiarą jakiego śmielszego uwodziciela, czeladni-
Strona:PL JI Kraszewski Dzieci wieku.djvu/411
Ta strona została skorygowana.