czemś przecież geniusz zajmować musiał, nastąpiła śmierć aptekarza i pogrzeb jego.
Luziński z dala na to spoglądał.
Z doktorem Walterem dopiero po ostatniej jego rozmowie z panną Idalią, z daleka się spotkali w rynku. Walter powracał do swego dworku. Walek wychodził za miasto uliczką, w której spodziewał się Linkę zobaczyć.
Szydersko spojrzawszy na doktora, miał go, skłoniwszy mu się, jakby na żart pominąć Luziński, gdy ten stanął i poprosił go ruchem ręki, aby się zbliżył.
Walek był, od ostatniego z nim widzenia się, gniewny i niechętny. Walter nie zdawał się o tem pamiętać, ani doń mieć urazy. Owszem uśmiechnął się, podał rękę, jakby chciał go rozbroić, gdy postrzegł, że ma jeszcze żal do niego.
— Dla czegośmy się od tak dawna nie widzieli? zapytał — czy pan wyjeżdżałeś?
— Nie, rzekł Luziński szorstko; kilka razy spróbowałem odwiedzić pana, nie było was nigdy, pocóż miałem rozbijać się o drzwi tak uparcie zamknięte?
— Nie moja wina, stało się to nieumyślnie, odpowiedział doktór, nie miejcie mi za złe.
— O! ruszając ramionami zawołał Walek, ja nie mam za złe nikomu, gdy sobie postępuje jak mu dogodniej i lepiej. Nie mięszam się w sprawy cudze. Chciałem panu tylko, coś mi dawał nauki moralne o różnych niestosownościach związków małżeńskich — powinszować.
Walter się zmarszczył.
— Bądź waćpan pewien odparł, że to co ja robię, jakkolwiek mu się wydaje niewłaściwem, mniej jest niebezpiecznem od tego, coś waćpan zamierzał, a co się zapewne rozchwiało.
Luziński zawsze z urazą do doktora, nie odpowiedział nic, ruszył ramionami.
Strona:PL JI Kraszewski Dzieci wieku.djvu/413
Ta strona została skorygowana.