Strona:PL JI Kraszewski Dzieci wieku.djvu/42

Ta strona została skorygowana.

i pięknemu ekwipażowi, który uległ tak smutnemu wypadkowi pod samem prawie miasteczkiem, poszła zażywać pięknego wieczora, w cieniu ogrodu dawnego Piacenzy. Nie było tu z miasta nikogo, co poniekąd dogadzało aptekarstwu, ale mnożyło nudę śmiertelną, na którą wszyscy w tej rodzinie chorowali, jeźli ich nie spotkało szczęście otarcia się o to wyższe towarzystwo tak upragnione, chociaż ono się obchodziło ze Skalskiemi, jak Skalscy z niższemi od siebie. Ale im, jak wielu innym w położeniu podobnem, nie szło o przyjemność obcowania, tylko o rozgłos stosunków i chlubę, jaką się z tego ciągnęło. Opłacało się ją niejedną przykrością, cóż w świecie przychodzi darmo?
Skalscy mieli ulubiony samotny swój kątek, na ruinach Belwederu. Potrzeba się do niego było drapać, rozbijając gałęzie splątane drzew i koląc o krzaki, tu jednak byli pewni, że ich gawiedź miejska nie doścignie, i że się nikt nie przyczepi. Wszedłszy z zarośla, panna Idalia która najlepiej znała drogę, wybrała się przodem śmiało, rozgarnęła leszczyny, przebiła się przez bzy i dosięgała już schodków, gdy podniósłszy główkę, w chwili stąpienia na kamień, z cichem — ach! cofnęła się jeźli nie przestraszona, to zdziwiona. Na wierzchołku Belwederu stał w stroju podróżnym bardzo wytwornym i pańskim młody mężczyzna, trzymając przed oczyma lornetę teatralną, przez która rozpatrywał okolicę.
Łatwo się było domyśleć, iż to być musiał albo właściciel złamanego powozu, lub jeden z podróżnych co nim przybyli. W okolicy na mil kilka około znali się wszyscy, a piękny ów arystokratycznie wyglądający młodzieniec, nie należał do autochtonów.
Przyjemna ta niespodzianka rozjaśniła lica panny Idalii, której piękna, ożywiona twarzyczka zabłysła całym wdziękiem młodości, przybrała stosowna pozę do okoliczności i gdy odjąwszy lornetę, młody człowiek spojrzał na to zjawisko uczyniło ono na nim, bezwątpienia, niepospolite wrażenie.
Znudzonemu drogą, skłopotanemu opóźnieniem