Strona:PL JI Kraszewski Dzieci wieku.djvu/420

Ta strona została skorygowana.

znać, żem nie przyszedł z prostą wizytą — i nie we własnym interesie, dla tego jestem wielce zakłopotany, ażeby go nie popsuć niezręcznością.
— Ale prosto z mostu, przerwał ksiądz, rąb o co idzie.
— Dobrze mówić, gdy się nie wie o co chodzi.
— Juściż nie o nic niegodziwego?
— O rzecz godziwą, ala nieprawną, rzekł Bogunio, o rzecz, którą sumienie dopuszcza, ale jej przepisy nie dozwalają.
— To nie ma o czem mówić, przerwał wikary, dla nas duchownych, przepisy kościoła winny być sumieniem, a w tranzakcye z niemi kto się wda, zdając na rozum własny, ten może zajechać zadaleko.
— Ale w pewnych wypadkach, przerwał przybyły.
— Na wszystkie wypadki są prawa.
Bogunio wstał, rad był że się tak od nieokreślonych rzeczy rozpoczęło, mógł się wycofać nie wygadawszy. Wikary nań spojrzał i żal mu się go zrobiło, znał, że człowiek był poczciwy.
— Do nóg upadam księdza wikarego dobrodzieja.
— No, idziesz? Czekaj, czekaj! co to znowu? Możesz mi przecie powiedzieć o co idzie? sub sigillo confessionis, gdy zaręczę, że milczeć będę, niepowiem nikomu.
— Ale do czego się to zdało? rzekł Bogunio.
— Na to, abyś wiedział stanowczo, że nie masz się już o co starać i gdzieindziej. Siadaj i mów, ale nie — czekaj, powiem zakrystyanowi, ażeby tu nikogo nie wpuszczał.
Wyszedł na chwilkę, powrócił, siadł, rewerendę zakasał, nogę na nogę założył, ręką się podparł i zabierał słuchać.
— Rzecz jest taka — odezwał się Bogunio — mam dwie blizkie krewne, panny hrabianki Turowskie w Turowie. Jegomość dobrodziej wiesz jaki ich los, w jakiej są niewoli i pod czyim despotyzmem. Ojciec zupełnie bezprzytomny, macocha niedobra kobieta, brat przyrodni nienawidzi ich, czyhają na ich mają-