Strona:PL JI Kraszewski Dzieci wieku.djvu/421

Ta strona została skorygowana.

tek, odsuwają od nich ludzi, słowem, chcą by postarzały i zagryzły się.
— Tak to coś jest, bąknął ksiądz wikary, to prawda.
— W końcu nawet obojętnego człowieka litość bierze nad ich losem. Macocha poprzysięgła im zgubę i Bóg wie na jakie niebezpieczeństwa są narażone, wyrwać je z tych szponów, z pewnością nie byłoby grzechem, ale to może uczynić tylko ktoś taki, coby się z niemi ożenił.
— Mów, tylko tacy, coby się z niemi ożenili — poprawił wikary, bo bigamia nie uchodzi.
— No tak, śmielej ciągnął Bogunio. — Panny sobie znalazły cichaczem konkurentów, ale idzie o to, gdyby się wyrwały z nimi z tego piekielnego domu, czy im kto ślub da?
Wikary strzepnął się aż i porwał za głowę?! — Ale nie! nie! nie! ślub, ślub bez zapowiedzi, bez dyspensy, bez form zwykłych, ślub nieważny, nikt go nie da! to nie może być.
— Zmiłuj się ojcze, ale w tak wyjątkowym wypadku, gdzie cały kraj by świadczył, iż spełnił obowiązek! zawołał Bogunio.
— A poszedłby na rekollekcye, pod sąd duchowny, miejsce by utracił, pomyślano by, iż to uczynił dla pieniędzy i — ostatecznie — niegodzi się!
— Więc panny poprzepadają! rzekł Bogunio.
— A! no, wszak ci mogą... ale nie... nic nie mogą — przerwał wikary, muszą znosić los swój cierpliwie i czekać.
— No, tak, czekać śmierci ojca, a gdy ta nastąpi, uciekać od macochy i brata.
Zamilkli obadwa, ksiądz się zaczął po pokoju przechadzać milczący, powtarzając — nie może być — ale wzdychał.
— No, to poradźcie, co robić? jak? zapytał Bo gunio.
— Modlić się i cierpieć! na to prawdziwie rady chyba nie ma. Ale, ponieważ mówimy jak na spowiedzi, czy jesteś jednym z konkurentów? zapytał wikary.