Strona:PL JI Kraszewski Dzieci wieku.djvu/422

Ta strona została skorygowana.

Bogunio się śmiać zaczął. — Ja! żebym ja się ożenił i to jeszcze ze starą panną, a niechżeby mnie!!
— Daj już pokój, tylko nie klnij — któż to są ci panowie?
— E! ojcze! to do spowiedzi niepotrzebne, dosyć, że uczciwi ludzie i katolicy, a tymczasem nie chodzi nawet o dwa śluby, ale o jeden tylko.
— A drugi?
— Drugi chyba później, bo jedna z nich litując się stanu ojca nieszczęśliwego, odejść go nie chce nawet dla swobody.
— To poczciwa córka! niech jej Bóg błogosławi — zawołał wikary.
Szkoda panien, no — ale co robić? co robić, kiedy nie można?
— E! co to ojcze, nie można! osoby znane, okoliczności znane, w sumieniu możecie być spokojni. A lepiej-że będzie gdy uciekną i bez ślubu żyć zostaną zmuszeni.
— A fa! a fe! grzech śmiertelny! o tem ani mów, uchowaj Boże.
— Jeśliby byli zmuszeni.
— Co ich może zmuszać do występku?
— Kiedy w duszy sobie wiarę poprzysięgają.
— No! no! nie rozumuj! daj pokój! odparł wikary, co się nie godzi, to się w żadnym razie nie godzi.
Bogunio wstał, wikary spojrzał nań.
— Siedziałbyś, rzekł — czego się śpieszysz?
— Kiedy tu nic nie wskóram! szepnął Bogunio.
— Bo żeby przynajmniej byli ubodzy! zawołał wikary — gdyby w takich okolicznościach dał się ślub, nikt by nie posądził o przedajność, a to jeszcze na biedę, panna ogromnie majętna.
— A mój ojcze — począł żywo Bogunio — już kiedy na to schodzi cała rzecz, przyznam się, że skrupułu nierozumiem, bo jest czystym egoizmem. Mają oni więc pokutować za to, że jegomość lękasz się być posądzonym? a któż by to śmiał was o chciwość obmówić?