— Nie paplaj! nie paplaj, przerwał wikary — dość już tego — nie można.
I głową potrząsł.
Bogunio wstał i znowu zabierał się do wyjścia.
— Czego się śpieszysz? przerwał ksiądz wikary. Kara Boża z tą młodzieżą, jak im wszystko pilno, urwij, podaj, łap, cap, aby prędzej.
— Ale pocóż będę księdza dobrodzieja nudził nadaremnie?
— Żeby uboga dziewczyna była w takiem położeniu, nie wahałbym się, dalipan dałbym ślub, ale tu... ale tu... To będzie skandal, hałas, rozgłos, Turowscy niebo i ziemię poruszą.
— Zmilczą — odezwał się Bogunio.
— A ślub będzie nieważny w dodatku.
— W obliczu kościoła?
— E! cicho byś był! co mnie uczyć będziesz. Cicho byś był.
— A któż narzeczony?
Tu Bogunio się zawahał mocno, spojrzał na księdza.
— Czy koniecznie mam powiedzieć? mój przyjaciel, człowiek młody.
— Co mi po głowie chodzi, a nuż to waćpan w takim razie jeszcze i pokrewieństwo w dodatku.
— Klnę się, że nie ja.
— No któż? sub sigillo.
Gość zbliżył się do ucha wikaremu i poszepnął mu nazwisko, ksiądz aż odskoczył i przeżegnał się.
— Co! on? a to jakim sposobem? on?
— Podobał się.
— Gdzie się poznał?
— Nie wiem.
— Wybór nieszczególny, rzekł wikary — ale spiritus fiat ubi vult, a miłość od tego spirytusu jest jeszcze swobodniejsza. To furfant, dodał wikary, ja go nie lubię, ma się za wielkiego człowieka dla tego, że wierszydła klei, a próżny, a nadęty i do niczego.
— Ale talent ma niepospolity, no...
Strona:PL JI Kraszewski Dzieci wieku.djvu/423
Ta strona została skorygowana.