Strona:PL JI Kraszewski Dzieci wieku.djvu/426

Ta strona została skorygowana.

mówił. Choć więc gniewny, przybliżył się do niej i choć Hanka nie była ani bardzo piękną, ani nader dystyngowaną, począł ją draźnić.
— Co się ty śmiejesz ze mnie, brzydnico, z czarnemi oczami, zawołał — ha?
— Bo pan szuka pana Luzińskiego i nie znajdzie, a ja wiem gdzie on jest.
— Wiesz — to mi powiedz!
— Oho! nie! dopiero by było! nie! nie! a taka śliczna, młodziuśka.
— Co za śliczna, młodziuśka, przerwał Bogunio — gdzie?
— Tylko mnie pan nie zdradź — szepnęła Hanka, ale radabym się pomścić na nim, żebyś go tam pan złapał z nią. To taki bałamut, jakiego świat nie widział.
— No — a ciebie nie zbałamucił?
— O! mnie... jam nie taka! zawołała Hanka.
Bogunio aż ramionami ruszył.
— A kogóż bałamuci?
— E! co to gadać, lepiej zmilczeć.
Bogunio podsunął jej rubla i szepnął:
— Przysięgam ci, że nie powiem nikomu, kogo zbałamucił?
Dziewczyna ze strachem się obejrzawszy, szepnęła: — On proszę pana, samej jejmości głowę zawrócił i zwodzi ją, bo się nie ożeni.
— A! spodziewam się! zawołał Bogunio.
— Widzi pan — a prócz tego, bałamuci trumniarkę.
— Co? co? kogo?
— Córkę stolarza co trumny robi. Już jak go tu nie ma, to pewnie tam jest. Niech pan po cichu idzie pod ogród klasztorny. W uliczce, naprzeciw furty, jest sklep trumien; na trumnie siedzi cały dzień dziewczyna; jeźli go tam nie ma nawet w tej chwili, to tylko co nie widać. Oj! będzie jej, będzie tej biednej dziewczynie.
Bogunio płochy sam, tak dalece tego podwójnego bałamuctwa w miasteczku za złe nie wziął Walko-