Strona:PL JI Kraszewski Dzieci wieku.djvu/431

Ta strona została skorygowana.

szej doli, głowa mi się zawraca, słabnę. A jednak ujść nie mogę, ani tak ojca im nieszczęśliwego na łup zostawić! Co jutro będzie! co będzie?!
— Ale czyż gorzej być może?
— A! stokroć być musi gorzej! Będę sama, sama wśród pustki, do nikogo przemówić słowa, nikogo coby mnie zrozumiał! A kto wie jeszcze, co oni uczynią ze mną!
— Nic gorszego przecież zrobić nie mogą.
— A! mogą wszystko!
— Nie! zlękną się, ścigać ich będzie opinia.
— O którą nie stoją wcale, ani jej chcą słuchać.
— Moja droga, zawołała Iza zakrywając sobie oczy, ty skarżysz się na losy, a cóżbym ja powiedzieć powinna? Jak szalona rzucam się prawie nieznajomemu człowiekowi na ramiona, nie kochając go, nie wiedząc czy mu zaufać mogę, czy zaufania jest godzien! Jak gracz, co przegrał wszystko, stawię na kartę ostatnią ślubny mój pierścionek! Przyszłość straszna, ciemna, groźna, ale najstraszniejsza, jeszcze mi się wydaje znośniejszą od życia naszego w tej trumnie.
— Tak, przerwała Emma, ja podziwiam odwagę twoją, ja drżę i nad twą przyszłością także. Ten człowiek jest dla ciebie zagadką.
Iza spuściła oczy.
— Niech Bóg czyni, co jego wola, zdaje mi się, że powinnam była dla siebie i dla ciebie zrobić ten krok, on przełamie raz ten stan nieznośny.
— A może tylko zmienić więzy...
Zamilkły, szelest dał się słyszeć w przedpokoju, w progu ostrożnie wchodzący dał się widzieć z lisią swą minką p. Mamert Klaudzyński.
Dla usprawiedliwienia swojego przyjścia, trzymał papiery jakieś pod pachą, minę miał wylękłą, oczy obłąkane.
Iza wstała i pośpieszyła ku niemu.
— Czy się co stało złego? czy...
— Nic, nic dotąd, odparł bardzo cicho rządca, ale