truchleję, bom jakieś niezwykłe ostrożności, jakieś ruchy nie codzienne w pałacu podpatrzył.
Iza pobladła.
— Więc znowu by trzeba było wyrzec się...
— Ale nie, nie, ja tego nie mówię, podchwycił Klaudzyński, ja nie wiem nic, a wszystkiego się boję. I na miłość Bożą, jeźliby stał się jaki przypadek, nie zdradźcie mnie.
Hrabianka ręką dała znak. Pan Mamert zamilkł, spoglądając na nią bacznie.
— A więc? — spytała.
— Nic, wszystko jak było, tylko ostrożności.
To mówiąc, znikł.
Iza popatrzała za nim pogardliwie i zwracając się do siostry, rzekła:
— Przysięgłabym że zdradzi, czytam to w jego twarzy, ale Bogusław kieruje wszystkiem i równie mu, jak ja nie dowierza, jestem spokojną.
Wróciła starsza znowu ku Emmie, która siedziała jak przybita; podano herbatę. Wieczór nareszcie urzędownie się zwiastował. Słońce zachodziło za ciemną chmur opaskę, na dworze zrywał się wiatr chwilami, w powietrzu jak w sercach czuć było jakiś niepokój.
— Noc powinna być ciemna! — szepnęła sobie Iza.
W istocie wkrótce potem zaczęło się szybko zmierzchać, podano światło. W pałacu życie zdawało się iść trybem zwyczajnym, nie można było dostrzedz najmniejszego śladu zmiany.
W tej jednak prawie chwili, gdy Luis na dole chodził sam jeden po swoim pokoju z cygarem, przemyślając o jakiejś podróży, a hrabina na górze w fotelu zadumana ważyła coś i liczyła, nie zważając wcale na poufale rozłożonego du Vala, weszła służąca oznajmić, iż p. Klaudzyński życzył sobie w bardzo pilnym interesie pomówić z panią.
Hrabina dość żywego charakteru, nie lubiła tego człowieka powolnego, bez którego obejść się nie mogła. Nikt lepiej fałszu w drugich nie przeczuwa nad
Strona:PL JI Kraszewski Dzieci wieku.djvu/432
Ta strona została skorygowana.