Strona:PL JI Kraszewski Dzieci wieku.djvu/437

Ta strona została skorygowana.

dość drogo płaciła, by robić mogła u ojca co chciała. Przyjście jej wieczorne nietylko nie było bezprzykładnem, ale najzwyczajniejszem. Tym razem tylko Iza, rzadko odwiedzająca hrabiego, nagle zaczęła zaklinać siostrę, aby ją zaprowadziła z sobą.
Ująwszy się za ręce, przez oranżeryę pustą, przez galerye, schody i korytarze, lękając się szelestu własnych kroków, dwie hrabianki jak cienie prześliznęły się niepostrzeżone do drzwi ojca.
W części tej pałacu cisza panowała największa, chłopak spał na krzesełku; w pokoju chorego paliła się lampka nocna, ale Emma wiedziała dobrze, iż starzec czeka na nią i nie zaśnie, póki jej nie zobaczy — póki nie dostanie choć garstki cukierków.
Na łóżeczku swem blady, leżał w istocie czuwając jeszcze chory; twarz jego w ciemnościach kolorem mało się różniła od poduszek, ale posłyszawszy ciche kroki, począł się ruszać i dźwięk niewyraźny, bełkotanie raczej z ust się jego wyrwało:
— Emma... Emma...
Córka już biegła ku niemu, ale chory nie patrzał na nią, tylko na ręce i palce chciwie wyciągnął wychudłe, chwytając co mu najprzód podała.
Obie uklękły przy ojcowskiem łóżku po cichu. Iza pochwyciła rękę wyrywającą się próżno do łakoci i poczęła ją całować ze łzami. Łkanie jej tłumione, dziwnie jakoś obudziło chorego, począł patrzeć na córki uważniej i rzekł:
— Dwie! dwie!
A potem zdawał się niby szukać, co mu ta druga przyniosła.
Iza przyniosła tylko łzy swoje...
Stary już oczy odwrócił; jadł, ale tak chciwie, tak łapczywie, tak zwierzęco, iż Izie, która go rzadziej widywała, boleśnie się upadek ten w sercu odezwał.
— Emmo! on ciebie zrozumie; proś, niech mnie pobłogosławi!
Obie znowu przysunęły się bliżej, Emma zaczęła