Chociaż w pałacu wszystko się spać zdawało, i żadne światełko, żaden ruch przygotowań nie zdradzał, około ogrodowej furtki, na drodze, przy murze opasującym z tej strony park, w największej ciszy, z ostrożnościami nadzwyczajnemi zasiedli już ludzie z folwarku i stajni. Główną komendę nad nimi miał du Val — Klaudzyński i stanem zdrowia i wiekiem i niezręcznością swoją wytłómaczył się ze wszelkiego współudziału. Nie na wiele by też był może się przydał, bo i tak zasadzka zdała się doskonale obmyślaną i urządzoną.
Po za furtą ogrodową w krzakach siedzieli ludzie z nabitemi prochem strzelbami. Wzdłuż drogi cały rów pełen był różnie uzbrojonych, najzręczniejszych i najżwawszych fornali i parobków. Dowodził nimi pewien pisarz prowentowy, człek młody wojowniczego ducha, protegowany Francuza, rad niezmiernie, że mu się tak miła nadarzała zręczność do awantury, za którą nie było żadnej odpowiedzialności.
Oprócz tego wydane były rozkazy, ażeby powóz przybywający dopuszczono do furty bez przeszkody, by nikt nie drgnął, póki znak dany nie będzie. Sam du Val umieściwszy się z parą pistoletów i szablą w blizkości miejsca, gdzie prawdopodobnie powóz się miał zatrzymać, zostawił sobie wydanie hasła wystrzałem z pistoletu.
Na dobre pół godziny przed północą, wszyscy już pod cieniem chmurnej nocy byli na stanowiskach, przyczajeni, milczący i wyznać trzeba, że po najmniej-