Strona:PL JI Kraszewski Dzieci wieku.djvu/444

Ta strona została skorygowana.

— Cóż się stało? jest? niema? uciekła?
— Uciekła! nie smakowało jej uczciwe i spokojne życie, poszła szukać innego.
— Więc czas może gonić jeszcze? przerwał Luis, spoglądając z nienawiścią na Emmę. Pani zapewne zostałaś?...
— Hrabio, proszę mi dać spokój i nie jątrzyć mnie, gniewnie, stanowczo zawołała Emma, mówić mu nie dając. Na Boga nie wywołujcie wyrazów z ust i serca, abyście od nich nie skamienieli. Wszystko, co się tu stało, dzieje, waszą jest winą; wszystko spadnie na barki wasze.
Luis rozśmiał się szydersko.
— Panny wzięły na kieł, jak widzę! zawołał.
Ale Emma oburzona, nie słuchając więcej, dumnie cofnęła się do swego pokoju i drzwi zatrzasnęła za sobą.
Syn podał rękę matce... wyszli.
Przechodząc przez podwórze, dojrzeli tylko, jak du Val, któremu niepomyślna wyprawa krew zburzyła, porwawszy najlepsze konie ze stajni, w kilku ludzi w pogoń za zbiegami się puszczał. Było to o wiele zapóźno; ale Francuz niechciał mieć sobie do wyrzucenia, że środka jakiegokolwiek bądź zaniedbał. Luisowi więcej pono żal było koni, o których szacowne zdrowie się lękał, niż siostry już w jego przekonaniu bezpowrotnie straconej. Popatrzał na du Vala, wybąknął imię ukochanej klaczy, którą mu Francuz pochwycił i poszedł za matką.
— Ciekawam narzeczonego! rzekła hrabina, śmiejąc się gorzko.
— O... domyśleć go się łatwo! odparł syn; będzie to nieochybnie ów słodki baron, który tu u nas gościł, wypatrując, nim okradł...