szkańcy, bo każdy czuł się wzruszonym, potrzebował wygadać i nikomu kłaść się nie chciało. Opowiadanie zbudowane na rzeczywistym fakcie, przybrało wszakże fantastyczne kształty.
Każdy przyozdabiał je na swój sposób. Z końca w koniec małej mieściny, oprócz głuchych i niemowląt, dowiedzieli się wszyscy bez wyjątku, iż sierota, wychowaniec doktora, wykradł hrabiankę i z nią się ożenił.
Subiekt aptekarski, który wypadkiem znajdował się u Gorconiego traktując z nim o nabycie cytryn, schwycił relacyą jeden z najpierwszych i nie stargowawszy nawet owocu, pobiegł nazad do apteki. Dawne stosunki łączyły go z panną Naramską, garderobianą panny Idalii, jej więc należały się pierwociny zdumiewającego wypadku. Panna Naramska pochwyciwszy ledwie treść, poleciała do swojej pani.
Narzeczona doktora Waltera wedle zwyczaju leżała na szeslągu i paliła cygaretę, gdy z rękami załamanemi wpadła jak piorun Warszawianka.
— Wie pani co się stało? niepojęta rzecz! jak Boga kocham, że nie do uwierzenia, słowo honoru, jak mi Pan Bóg miły, ale prawda, na swoje oczy widział pan Teodor jak wyjeżdżali.
— Któż? co? zwaryowałaś? gniewnie przerwała pani.
— Jakto? kiedy już w całem miasteczku wszyscy wiedzą, mówię pani.
— Ale ja nie wiem, o co chodzi.
— Jakto? kiedy mówię...
— Aleś mi nie powiedziała.
— Walek Luziński wykradł starszą hrabiankę z Turowa, ożenił się i uciekli do Warszawy. Trzy razy do nich ognia dali i nie trafili, gonili, pędzili, ale ksiądz wikary kościół zamknął i nie otworzył aż po ślubie.
Idalia porwała się z szesląga.
— Kto? ten podrzutek!
— A no! on!
Strona:PL JI Kraszewski Dzieci wieku.djvu/455
Ta strona została skorygowana.