winna była całkiem być obojętną dla Waltera, poruszyła go więcej, niż się panna Kazimira spodziewała i przewidywała, porwał się z siedzenia, porzucił pisanie, namyślił, począł dopytywać, nie mogąc nic dobyć z kucharki, prócz, że o tem w mieście mówiono i mimo spóźnionej pory wybiegł z domu. Powiedziałby kto, że i ten tak spokojny, obcy człowiek został gorącą plotką rażony jak inni i potrzebował ją już roznosić. To pewna, że na twarzy jego znać było niezmierne pomięszanie, trwogę i że wprost się z tem udał do Myliusa.
Doktora znalazł w szlafroku, wielkiemi krokami przebiegającego salonik przed oranżeryą.
— Słyszałeś? spytał Walter wpadając.
— A wiem.
— Czyż to prawda?
— Niezawodna!!
Dwaj doktorowie stanęli oniemieli naprzeciw siebie.
— Nic nie pomogło! zawołał nareszcie Walter, rady, przestrogi, groźby... tak chciało przeznaczenie, które jest nad nas wszystkich mocniejszem. Uwiązał sobie kamień u szyi i przepadł.
To mówiąc ręce załamał i zamilkł; dwie łzy ubogie, biedne, puściły mu się po twarzy.
— A ty? spytał go Mylius, ty co lepszego zrobiłeś?
— Tak, tak, masz słuszność; ja zrobiłem gorzej, ale jeźli ja stary ponton pogruchotany, zjedzony od robaków, zatonę, to co? Tej łodzi młodej dłużej i szczęśliwiej trzeba było żeglować; wymawiasz mi, masz słuszność, tyś silniejszy.
Uśmiechnął się szydersko Walter, spoglądając na Myliusa, który się zarumienił.
— No, prawdą a Bogiem, odparł pomrukując Mylius, kocioł garnkowi przygania, mea culpa, kobiecy rozum mnie ocalił, a waćpana niewieścia chytrość zgubiła.
Strona:PL JI Kraszewski Dzieci wieku.djvu/457
Ta strona została skorygowana.