Nie czyniąc wcale już tajemnicy ze swych obrotów, baron poszedł wprost od rynku do sklepu. Znalał w nim samą panię Ryfkę Szpetną, siedzącą z pończochą, w całym majestacie kupcowej, która nikomu nic nie będąc winną w miasteczku, ma tylko dłużników.
— Jest pan Mordko?
— A na co panu jego? spytała kupcowa.
— Potrzebuję się z nim wiedzieć.
— Nie mogę wiedzieć, czy on jest.
Zawołała Surki i poszwargotała.
— Jak się jegomość nazywa?
— Baron Helmold.
Żydówka wygrzeczniała i podniosła się.
— Proszę pana barona zajść do pokoju, bardzo proszę.
Przeprowadzony przez żydóweczkę baron nie odkrywając głowy, dostał się do trzeciego pokoju. Tu pan Mordko w szlaflroku, pisał. Na widok barona porwał się zmięszany, zdejmując krymkę i przystawiając stołek.
— Czy była odpowiedź na mój list? spytał baron.
Żyd się zmięszał i rękami ruch uczynił, wyrażający ubolewanie.
— Pan pisał do panny Pauliny?
— Tak jest.
— A! pan nie wie, co za nieszczęście spotkało pana Mamerta! A waj! to był bardzo poczciwy człowiek, on umiał z ludźmi żyć, ja u niego co rok skórki kupował i do dworu u mnie wszystko brali, a teraz!
— No cóż mu się stać mogło?
Mordko westchnął.
— Jemu się stało wielkie nieszczęście... jemu oskarżyli, że on na dwóch stołków siedział, że zdradził hrabiów; no, co pan chce! Jemu napadli, zabrali wszystkich papierów, rachunków, pieniędzy i zapozwali przed sąd. On dwa dni mało nie umarł ze strachu i musiał się strasznie opłacić i uciec, aby go kryminalnie nie sądzono.
Strona:PL JI Kraszewski Dzieci wieku.djvu/467
Ta strona została skorygowana.