Strona:PL JI Kraszewski Dzieci wieku.djvu/55

Ta strona została skorygowana.

na gorącym uczynku, nie mogący nawet się tłómaczyć.
Pani Skalska oparta na łokciu, przybita, martwa siedziała na kanapie. Aptekarz blady, z załamanemi rękami padł na fotel. Przed nim groźny, zmarszczony, z ręką jedną zamkniętą w kamizelkę, drugą uzbrojoną w świeżo zapalone cygaro, wystąpił Roger. Idalia miotała się, suknią szastając po salonie, z głową spuszczoną, z twarzą płomieniejącą.
— Dosyć tego, zawołał Roger stanowczo, ja wyjeżdżam na zawsze, jeźli ojciec natychmiast tej apteki nie sprzeda...
— Ja idę do klasztoru, do teatru, gdziekolwiek bądź, ucieknę, ale tu dłużej nie zostanę, to śmierć...
— To gorzej niż śmierć, bo męczarnia przechodząca siły ludzkie, dość tego!
Skalski milczał.
— Widzisz, widzisz, odezwała się jejmość prawie z płaczem, te nieszczęśliwe dzieci...
— A ja! tom szczęśliwy myślicie! krzyknął oburącz biorąc się za głowę aptekarz, niech to wszyscy... porwą...
— Jeszcze ojciec się gniewa? a to ładnie! zawołał Roger podskakując ku niemu. Któż winien? kto kto?
— Ja! krzyknął Skalski, — ja, i powiadam wam też, dosyć tego. Chcecie, jutro sprzedaję aptekę, dobrze, a jeźli wam potem źle będzie, głodno i chłodno, róbcież sobie co się wam podoba, bo że stracimy i grubo, to niezawodna. Do tegoście się powinni przygotować.
— Jeźli stracimy, to przez ojca, zawołał Roger, czemu nie było dawno tego zrobić? Radziłem, prosiłem ja, Idzia, matka, nie, nie i nie. Czas upłynął, ale ojciec...
— Słuchaj, rzekł rozpaczliwie Skalski, wszystko prawda, ojciec winien, ojciec, bierz-że ty interesa coś rozumniejszy, rób co chcesz, a daj mi pokój.
— Albo to ja znam się na interesach tych? czy to ja do tego się sposobiłem i wychowałem? ruszając ra-