— Gdyby był bogaty, a podobała mu się Manetka...
— Manetka! skrzywił się Luis, ona ma dosyć czasu i spieszyć się nie potrzebuje.
— Mais enfin.
Wszyscy jakoś spojrzeli po sobie dziwnie i umilkli. Luis dodał chmurno: — C’est l’affaire de Manette.
Poczem stukając drzwiami zszedł na dół.
W oknach oficyny widać było z za firanek dwie blade twarze ciekawie przyglądające się wyładowanemu powozowi.
Były to hrabianki Iza i Emma, dwie nie młode panny, bardzo do siebie podobne, mizerne, chude, słusznego wzrostu, długich twarzy, nie dość harmonijnie połączonych, choć może nie brzydkich rysów. Milcząco, oparte jedna o drugą, z obojętnością ale ciekawie, jak więźniowie ulicy, przypatrywały się przyjezdnym, starając się coś z powozu, koni, sługi odgadnąć.
— Młody człowiek, odezwała się starsza Iza, sucho i smutnie.
— Zdaje się, musi być znajomym Luis’a.
— Nie widziałaś go, gdy wysiadał, wygląda zręcznie, ubrany ładnie.
— Paniczykowaty, tak...
— Konie i powóz odeszły do stajni, rzeczy zniesiono do gościnnego pokoju, na dole, zabawi więc.
— Ale my go nie zobaczemy.
— Któż wie?
To mówiąc, powoli odstąpiły od okna.
Hrabianki miały apartament w oficynie, zajmowały tu kilka pokojów, które swym kosztem sobie urządziły, na złość macosze z jak największym wykwintem i przepychem.
Z pałacu zabrały jak najskrzętniej co należało do ich matki, miały więc wiele pięknych i kosztownych sprzętów pamiątkowych, a choć dość oszczędne, dla obudzenia zazdrości w Francuzach, nie żałowały sobie
Strona:PL JI Kraszewski Dzieci wieku.djvu/65
Ta strona została skorygowana.