Strona:PL JI Kraszewski Dzieci wieku.djvu/67

Ta strona została skorygowana.

niają. Zostawują go samym po całych dniach, zapominają o jego potrzebach.
Ponieważ to był dzień poniedziałkowy, a panny wczoraj, wedle zwyczaju, znajdowały się na obiedzie w pałacu, niezaproszono je dnia tego, jadły u siebie. Widziały tylko z okna brata, chodzącego z przybyłym gościem, i obrachowawszy, że się towarzystwo udało do ogrodu, postanowiły tam wybiedz, w nadziei spotkania. Wybrały się prędko, przystroiły świeżo i z pośpiechem przesunęły się szpalerami ku tej stronie, w której mogły spotkać przechadzających.
Zwykle hrabianki ograniczały się przechadzką po tej stronie, która przytykała do oficyn, ale nie wzbroniono im było pójść dalej, gdzie się podobało. Z dobrej woli tylko trzymały się w miejscach, w których by ani macochy, ani dworu jej nie spotykały. Na ten raz szło przeciwnie o nastręczenie się dla wyrządzenia małej przekory. Wiedziały dobrze, że gdyby je brat ujrzał zdaleka, starał by się gościa uprowadzić. Ciemne szpalery opasywały cały ogród Turowski, łatwo niemi przesunąć się było można niepostrzeżenie.
Iza miała instynkt doskonały, wiedziała gdzie don Luis dla pochwalenia się ze swą rezydencyą gościa poprowadzi, i zasiadła z siostrą w altanie lipowej, której wyminąć nie było podobna. Dla niedania pozoru, iż chciały być widziane, wzięły z sobą książkę, usiadły, a Emma zaczęła pół głosem czytać Medytacyą Lamartina.
Myslisz, że nas tu znajdą? ozwała się do siostry.
— Jestem tego pewna. Luis nie może nas dopatrzeć zawczasu, a gdy wejdzie do altany, przyzwoitość mu każe poznać tego pana z kochanemi siostrami. Tajemnice familijne nie chętnie się zdradza, ogressa będzie musiała nas prosić na herbatę, i...
— I co? spytała Emma smutnie.
— Cóż nam szkodzi puścić fantazyi wodze, może młody człowiek się zakocha.
Emma się rozśmiała: — powiedz złakomi! Któż