Strona:PL JI Kraszewski Dzieci wieku.djvu/70

Ta strona została skorygowana.

— Więc ja go zastąpię, przeczuwając i odgadując gdzieby on był poprowadził — chodźmy.
Emma milczała, ale wzrok jej nie próżnował, głębokie wejrzenie skierowała ku przybyszowi, a uśmiech nieco sarkastyczny ukazał się na bladych ustach.
Baron Helmold był jakoś chwilę onieśmielony i odgadywał położenie.
— Ja, prawdziwie zachwycony jestem lasami, rzekł, w Europie nie ma już takich borów i puszcz, wyjąwszy niektóre włoskich gór zakąty i dzikie wąwozy niemieckich krajów. Las ma swą niezmierną piękność, ma swą wymowę, wdzięk, poezyą.
— Dosyć przeczytać co Mickiewicz napisał, wyśpiewał o nim w panu Tadeuszu, podchwyciła Iza.
— Wszystko to śliczne na chwilę, szydersko rzekł Luis — ale to zabytek dziczy i wieków, w których ja bym sobie żyć nie życzył. Przyznaję się, jestem dzieckiem cywilizacyi XIX wieku i wolę bulwary paryzkie od najpoetyczniejszej pustyni.
— Ja nie podzielam zdania hrabiego, przerwał baron. Bulwary są dobre dla chwilowej rozrywki, jako widowisko ciekawe, a żyć nieumiałbym tylko na wsi.
— I ja — odezwała się Iza.
— A pani? zapytał baron Emmy.
— Ja także wieś wolę, ale może dlatego, że miast znam mało. Wychowywałyśmy się tutaj, nauczono nas lękać się stolic jako piekielnych otchłani.
— Jakże się stały wymowne! rzekł w duchu brat, jak się im rozwiązują języki!
— Jak się ma ojciec? był na obiedzie? zapytała nagle Iza.
— Nie — odparł sucho Luis.
— A matka?
— Matka także trochę cierpiąca.
— I naturalnie, zawołała żywo Iza, musi być przy nim, bo ona nikomu zastąpić się nie daje. Wiesz co Luis, ponieważ tak się składa i my na coś w domu chciałybyśmy się przydać. Ojciec chory, mama zajęta, zapraszamy panów do siebie na herbatę.