drzwi się powoli otwarły, i blady, skrzywiony, zgięty, kwaśny, z cygarem nadpalonem w ustach, wsunął się Walek Luziński. Strój jego i postawa wskazywały, jak poufale sobie poczynał ze swym dobroczyńcą. Był bez chustki, a na koszulę narzucony miał tylko pomięty surducik letni. Wszedłszy zaledwie głową skłonił i milczący począł po pokoju przechadzkę.
Doktór, który znał go od dziecka, spojrzawszy nań, łatwo z twarzy przeczytał usposobienie wychowańca. Nieodezwał się może umyślnie, czekając, aż ów sam go zaczepi, i zwolna począł drewnianym nożem dalsze karty książki przecinać.
Zdaje się, że Walek czekał na to, aby go opiekun albo połajał, lub zapytał o co, ale się w rachubie omylił. Mylius jakkolwiek wielce dlań powolny, był w usposobieniu surowszem nieco.
Walek, to spoglądał próżniaczo przez okna, to ziewał, chodził, to stawał, to się krzywił, i — rozpieszczone dziecko — nudził się tem, że doktór się nim ani zakłopotał, ani go spytał o nic, ani nawet pogderał nań czule, jak to czasem bywało.
Upłynął tak z kwandrans, nareszcie sposępniawszy Luziński, stanął naprzeciw doktora i rzekł sucho.
— Ojciec nawet nie spojrzy na mnie, ale ja jestem chory.
— Chory? spytał doktór podnosząc głowę — co ci jest?
— Albo ja wiem, czuję się nie dobrze. Mylius wyciągnął rękę.
— Daj puls, rzekł zimno. Potrzymał go i puścił kiwnąwszy głową. — Chory! szepnął — chory, chciałbym żeby się tak mieli wszyscy moi pacyenci.
Walek ruszył ramionami.
— Cóż winienem, że wasza głupia medycyna nie może namacać choroby mojej?
— Mnie się zdaje, że ty głupszym jesteś od medycyny, odpowiedział Mylius. Chorobę istotną medycyna namaca zawsze, choć jej natury czasem odkryć nie
Strona:PL JI Kraszewski Dzieci wieku.djvu/92
Ta strona została skorygowana.