bo wielkiego ducha piastują w piersi, i czują się nad gmin pospolity wyższymi.
Z politowaniem spojrzał nań doktór.
— Cóż dalej? spytał chłodno.
Walek z brwią namarszczoną chodził żywo po pokoju.
— Tak jest, mówił — mam prawo skarżyć się na świat, na was, na ludzi, boście mi winni uznanie, cześć, troskliwość.
— Szalejesz, rzekł Mylius.
— Jestem bo jestem, zawołał mystycznie Walek, ręką wskazując piersi, rozumiesz pan to?
— Niestety! odparł Mylius surowo, rozumiem doskonale, żem twojemu szaleństwu moją powolnością winien. Jak śmiesz uskarżać się na świat, ludzi i mnie? Wziąłem cię sierotą ubogą, bez matki, która skonała na barłogu nędzy, opuszczonego wychowałem, wypieściłem, choć nic nie byłem winien więcej nad litość, która się mogła ograniczyć oddaniem do szpitala. Dałem ci więcej niż chleb i życie, naukę, środki ukształcenia się, jakżeś mi się za to wypłacił? tem, że każesz mi dziś wątpić o sercu człowieka!
— Gdybyś ojciec trafił na gęś, całowałaby cię w ręce pewnie, ale padłeś na orła, orzeł wzbija się w obłoki, bo orla w nie natura go niesie. Jam nic nie winien, winny skrzydła moje.
— Bardzo ładnie — odezwał się Mylius uśmiechając, ależ geniusz nie dosyć jest samemu w sobie uznawać, trzeba go ludziom objawić, udowodnić. Kilka lichych, a choćby i dobrych wierszyków jakie wszyscy młodzi ludzie piszą, nie są geniuszu znamieniem, bywają często chorobą. Powtóre, geniusz powinien siłą swą wyrobić sobie drogi, a nie domagać się by mu je drudzy oczyszczali. Geniusz to potęga, wykaż się, z siłą ufając i idąc o własnej. U ciebie wszystko na słowach, ja pragnę czynu, ja nierozumiem człowieka, który nic nie produkuje oprócz — skargi i narzekania.
Strona:PL JI Kraszewski Dzieci wieku.djvu/94
Ta strona została skorygowana.