Strona:PL JI Kraszewski Ewunia.djvu/117

Ta strona została skorygowana.

u Żółtkiewicza, ten go pewnie, wedle zwyczaju przyśle. Mecenasa zaś do konfidencji przypuszczać, mnie by się nie zdawało.
— Ani mnie — pośpiesznie rzekł podczaszy. — Lecz co poczniemy? co!
Znów tedy przechadzać się po izbie jął, krokami wielkiemi, sumując, a Reformat tylko tabakę zażywał po cichu.
— Samym nam wyjechać — rzekł po namyśle, zwracając się ku niemu podczaszy — to na jedno wyjdzie, co jego odprawić. Nikt mnie nigdy skorym do podróżowania nie widział, bo mi w domu najlepiej, ruszym się nagle, to te złe duchy szatańsko się rozśmieją.
— Nie można! — rzekł Gula — nie można. Chłopiec zniknie i nikt nie postrzeże. Zrobimy tak, jeśli asindziejowi się zda. Ja jutro pojadę do klasztoru, bo i tak potrzebę miałem. Wstąpię do Żółtkiewicza lub