Strona:PL JI Kraszewski Ewunia.djvu/124

Ta strona została skorygowana.

ba było czekać. Widocznie ważna jakaś sprawa zajmowała umysł poważnego starca.
Prawie kwadrans długi upłynął w tem osobliwszem milczeniu, nareszcie mecenas stanął naprzeciw Sykstusa, spojrzał na niego i odezwał się:
— Proszę mi powiedzieć szczerze tego, ale jak ojcu, i niech to zostanie między nami, czemci się asan mógł narazić panu podczaszemu?
Sykstus osłupiał.
— Ja? panu podczaszemu? — rzekł po namyśle — ale, wyjechałem ztamtąd obdarzony przez niego i rozstałem się jaknajlepiej, to nie może być, proszę pana mecenasa, to nie może być, któż to powiada?
— No, nikt? ja pytam, mam powody! — odparł Żółtkiewicz i począł chodzić. Sykstus stał to czerwony, to blady, drżący, niespokojny, a odezwać się nie śmiał.