Strona:PL JI Kraszewski Ewunia.djvu/147

Ta strona została skorygowana.

kiem prześwidrowywała, jak dzieci chrząszcze nadziewają na szpilkę. Musiała dziewczyna mieć w tem jakieś rachuby, bo sama marzła i jego trzymała niepotrzebnie na mrozie, i śmiała się mu ząbkami białemi, aż garbusowi mdło się robić zaczynało.
— Jakże się pan nazywa? — spytała.
— Sieboń! do usług panienki.
— A! to dobrze! pan tu będziesz posyłany od Żółtkiewicza, a my mamy tysiące interesów do miasteczka, więc po dobrej znajomości poproszę. Ale zajdź-że pan, gdy tu będziesz, do garderowy na kawę. Wszak ci to nie grzech. Pewna jestem, że pan nam lepiej usłużysz, jak ten trzpiot Warka, który nigdy nie dotrzymał słowa.
— O! pani! — zawołał Sieboń — wolałbym życie stracić.
Panna Julja zasłoniła sobie czegoś usta, poczęła się śmiać, wycią-