Strona:PL JI Kraszewski Ewunia.djvu/180

Ta strona została skorygowana.

się proszę usilnie i błagam pana mecenasa, aby mnie przy sobie zostawić.
— Cóż to jest? co to jest? — podchwycił oburzony Żółtkiewicz. — A to jest niesłychana rzecz? a to wyraźna fiksacja. Ja waćpanu świadczę dobrodziejstwo, chcąc go w świat wprowadzić, a asindziej mi tu gnić chcesz!
— Proszę pana mecenasa.
— Ale ja powiadam, że ćwieczka chyba w głowie masz! Co to jest? — mówił Żółtkiewicz. — Asindziej mnie znasz, ja słowami szafować i marnować ich nie lubię, u mnie dictum, factum, pytam ostatni raz, odrzucasz moją dobrą wolę? Jedziesz czy nie?
— Nie mogę, panie mecenasie.
— Dlaczego?
— Nie czuję się na siłach!
— Toś aspan warjat, z przeproszeniem, albo tchórz, albo ja już sam