Strona:PL JI Kraszewski Ewunia.djvu/191

Ta strona została skorygowana.

skiego zastał już oczekującego, przygotowanego, zbrojnego, aby z niego tajemnicę wydobyć.
Chłopak, wszedłszy ukłonił się i milczał:
— No, cóż? — zawołał mecenas — pytałem się tego twego Żółtkiewicza, nie chciał mi powiedzieć nic, a wiesz asindziej o tem, że gdy się o kim nie chce mówić, znać nie ma co dobrego powiedzieć, a gdy o młodym chłopcu dobrze mówić nie można, to dlatego, że się go, złe wykrywając, gubić nie chce. Zatem wyciągnijże sobie z tego quintum sensum, znać żeś asindziej coś zbroił, może to być drobnostka, to się przynajmniej nie taj.
— Ja się nie mam z czem taić, ani on, zacny pan mecenas nie ma co ukrywać — zawołał oburzony Sykstus, któremu oczy pałały, nie zważając, iż w tej chwili piękna pani Bołtuszewska, w stroju zaniedbanym, w jakim zawsze chodziła, gdy nie