Strona:PL JI Kraszewski Ewunia.djvu/203

Ta strona została skorygowana.

szy, jak niefortunnie poszło Żółtkiewiczowi.
Odebrawszy list jego, stary zżymał się dobre pół godziny, czuprynę tarł i posłał chłopca po zwykłego swojego towarzysza i doradcę, księdza Gulę.
Reformat zjawił się wkrótce, z tabakierką w ręku i pobożnem powitaniem na ustach, spojrzał na podczaszego i poznał po twarzy frasunek.
— Coś już jegomość pan podczaszy sumuje, sumuje.
— A! mój ojcze kochany, gorzej, bo zły — zawołał gospodarz. — Wystawcież sobie, ten hołysz, sierotka, ten Sykstusik, na któregom łapkę zastawił na pewno, bom dał sto dukatów, aby go Żółtkiewicz do Lublina wyprawił dla dalszej aplikacji, i dukatów odmówił, i jechać nie zechciał. Śliczna rzecz! Chłopiec dumny trochę, prawda, ale by takiej