Strona:PL JI Kraszewski Ewunia.djvu/220

Ta strona została skorygowana.

Dydak na kulig już quasi sponsus, pierwsze ma prawo. Żart na bok, bajki nam prawicie.
Rejent ramionami ruszył.
— Klnę się wam na szlachecki klejnot mój, iż co mówię, o tem bębnią w całem miasteczku.
— No to już naszego trzeba było nieszczęścia, aby coś takiego się wydarzyło, co na świecie nie bywa, byle nam pod nos finfę puścić! — rzekł Walek.
— Pozwólcie mi dodać słowo jedno ad vocem panny Ewy — zawołał Machcewicz. — Ten aniołek, moi panowie, jeśli się nie mylę, nie da się wziąć nikomu ani na dukaty, ani na ojcowską dyspozycję, ani na nic takiego, czego do serca nie przyjmie. Zato ręczę. Chorąży ma może przyrzeczonie tatka, ale do tego do... kobierca, droga długa i ciernista. Panowie! — zawołał — nie darmom klęcząc, w te oczy się wpatrywał, u-