Strona:PL JI Kraszewski Ewunia.djvu/233

Ta strona została skorygowana.

bzdurstwo — mówił rejent — nie ma o co pistoletów nabijać.
Pan Celestyn stał milczący. Machcewicz krzyczał. Nie! nie.
Jakoś ich zdołano rozdzielić, a tymczasem na prawdę około pojedynku się zabrało. Najwięcej się Machcewicz odgrażał i sierdził. Chorąży był chmurny, wąsa tarł i kręcił, ale zabiegł rejent i drudzy pół serjo, pół żartem prosząc Brdęskiego, aby Litwina nie zabijał, naleli mu kieliszek, gwałtem ręce pochwycili i zbliżyli, zmusili nawet do kwaśnego pocałunku i ten słomiany ogień zagasł jednej chwili. Zalewać go też zaczęto obficie, a młodzież obstąpiła chorążego i poczęła mu znowu przedrwiwając szczęścia winszować, tembardziej, że sobie wszyscy poprzysięgali do niego nie dopuścić. Brdęski choć pił, a wyrywać się nie śmiał, bo potrzebował jako nowy człowiek stosunki pozawiązywać i z