ludźmi żyć, markotny był i milczący. Tym szalało w głowie i wymęczyli go na wsze strony dosyć, nim puścili.
Gdy za bramą był, dopieroż chórem śmiechy poleciały za nim, których, jeśli je słyszał, ulęknąć się musiał, a wrzawa nieopisana. „Widzieliście, wołali jedni, jakie dumne panisko! a co za mina, a jakie ministerjalne milczenie! a jak to się na nas patrzyło! daj go katu. I to temu by się Ewunia miała dostać. Niedoczekanie jego, lepiej będziemu wszyscy dopomagali Sykstusowi. Nasz-ci jest, z naszej tu ziemi od pradziadków, a chłopak, wszyscy mówią, uczciwy i pracowity, no, i panna go kocha.“
— A kto to powiedział? — spytał Machcewicz — uroiliście sobie z tego, że ktoś widział, jak mu dysponowała może, żeby zrazy podawać kazał, albo się komuś zdało, iż nań mile spojrzała. A na kogo Ewunia inaczej patrzy?
Strona:PL JI Kraszewski Ewunia.djvu/234
Ta strona została skorygowana.