cował, rzucał się, zabiegał, potniał, żeby przełamać dolę, był jak ten myśliwy, co wpadł w trzęsawicę, i im się z niej rozpaczliwiej dobywa, tem głębiej grzęźnie. Jechał do Góry promieniejący i pełen nadziei, wystrojony a najpewniejszy, że go podczaszy przyjmie i wyściska i... marzeniom nie było końca! śniła mu się generalna plenipotencja z rocznym jurgieltem znacznym. Tymczasem chmurnym a dżdżystym dniem, gdy dojechał do dworu w Górze, ledwie po długiem parlamentowaniu do podczaszego się potrafił doprosić. Stary siedział w swoim pokoju, vulgo zwanym kancelarją i pił rumianek, co było znakiem zawsze złego humoru i niedobrego zdrowia. Przyjął Bołtuszewskiego, którego tylko znał zdaleka i z nazwiska, bardzo kwaskowato. Mecenas po wstępie i preludjach nie odbitych, przystąpił do rzeczy.
Strona:PL JI Kraszewski Ewunia.djvu/267
Ta strona została skorygowana.