Julja się zerwała.
— Przepraszam pana — rzekła — książka poszarpana muszę ją związać i w tej chwili służyć będę. A, nim odejdę — dodała słodko się wdzięcząc do niego, mój panie mecenasie, niech państwo na niego będą łaskawi.
— O! już o to nie ma się co troszczyć? — zawołał Bołtuszewski — moja żona go wzięła w opiekę, zakochała się w nim wprost, opływa jak pączek w maśle, a i ja go bardzo lubię, bo w głowie dobrze.
— I w sercu jeszcze lepiej — dokończyła Julja znacząco — potrafi się odwdzięczyć, ręczę.
Mecenas ręką machnął i do koni poszedł. Julja pobiegła do Ewuni, aby przez tę zręczność karteczkę posłać biednemu Sykstusowi.
Tymczasem podczaszy, który tak niegrzecznie zbył mecenasa, chodził mrucząc po pokoju i sam się teraz gniewał na siebie. Czuł to dobrze,
Strona:PL JI Kraszewski Ewunia.djvu/276
Ta strona została skorygowana.