Ta strona została skorygowana.
kancelarji, wychodzącem na gościniec wiodący do dworu, zobaczył tuman kurzawy, zbliżający się ku wrotom. Gdy już jadących rozeznać było można, okazało się że owa poczwórna kolebka mniemanego kasztelanica, o którym wciąż roił, była skromnym bardzo wózkiem zaprzężonym parą koni. Powoził w saraczek ubrany czysto ale ubogo chłopak. U wrót stanęli i z wózka wysiadł młody mężczyzna, który zruciwszy biały płócienny płaszcz i otrząsnąwszy się z pyłu, powolnym krokiem począł się zbliżać ku dworowi.
Podczaszy stał, rękę przyłożył do oczów, i własnym nie wierzył źrenicom.
— To nie może być! to nie może być — powtarzał przypatrując się; a potem dodał: — Ale jak Boga kocham, to on. Cóż on tu robi? a to już śmiałość! Idzie wprost! Proszę ja kogo.