Ta strona została skorygowana.
zburzył, ale nie bardzo dał to poznać po sobie. Myślał już tylko, jakby go się pozbyć coprędzej, nie pojmując jakiem czołem śmiał przybyć i po co.
— Pan podczaszy daruje mi — rzekł skromnie Sykstus, ponawiając ukłon nizki — iż ośmielam się przybyć jak do opiekuna i dobroczyńcy mojego, jak do jedynego z krewnych, którego nawykłem za ojca uważać.
— Oto! to! to! za ojca! po co za ojca — podchwycił stary — opiekuna, opiekuna, dosyć, dosyć i to jeszcze takiego, którego się słuchać nie chce. Czegóż asindziej sobie życzysz?
— Dobrej rady łaskawej — rzekł Sykstus.
— Cóż? namyśliłeś się? jedziesz do Lublina? hę? to moja rada była i jest? po co darmo wodę warzyć.
— Pan podczaszy posłuchać mnie zechce.
— Ale mów już, mów, czasu niemam.