— A gdybym go otrzymał? — zapytał Sykstus...
— No to bierz, bierz, potem, potem powiesz, że ja ci do szczęścia zagradzam drogę. Owszem, winszuję... a pozwól bym ci dał w dodatku dobrą radę. Gdy zaczniesz gospodarować, nie włócz że sję po sąsiedztwie, czasu nie trwoń, życzę... życzę...
Sykstus ciągle jeszcze stał przy drzwiach, bo go nawet usiąść nie proszono, lecz nadchodziła godzina poobiedniej kawy, którą pijano razem w pokojach. Przed tą kawą radby się był pozbyć gościa niespokojny ojciec, rzecz jednak musiała być ukartowana, bo Ewunia nadeszła...
— O! że oni się z sobą znają — rzekł w duchu podczaszy — tobym przysiągł, przysiągłbym. Jak to on sobie godzinki wybiera na konsyljum, a panna co miałaby przysłać po mnie, Stefanka, sama nadbiega. Ale czekajcie, to będzie pono ostatni raz.
Strona:PL JI Kraszewski Ewunia.djvu/366
Ta strona została skorygowana.