Strona:PL JI Kraszewski Ewunia.djvu/389

Ta strona została skorygowana.

sypialni, jak miał zwyczaj, gdy na rozum brał, ujrzał oknem toczący się wózek, ku dworowi wprost. Poznał po koniach i w ręce uderzył.
— Dosyć, że to jest dokuka jakiej świat nie widział — rzekł w sobie — i znowu go radę jedzie! Już mu radziłem przecie, żeby sobie czynił co chciał, a mnie pokój dać raczył — nie. Ot! chłopiec natrętny.
Tu stanął i coś pomyślał i wstrząsnął się, jakby nieprzyjemnego co połykał. A tuż i drzwi się zlekka otworzyły. Sykstus wszedł.
— Do nóg upadam pana podczaszego dobrodzieja.
— Cóż znowu?
— No, mała rzecz... chciałem podać pod światły sąd mego dobroczyńcy...
— Dajże mi pokój z tym dobroczyńcą — ofuknął podczaszy — com ja ci kiedy uczynił dobrego.
— A! nad wyraz wiele...