Ta strona została skorygowana.
— Da się to widzieć! — rzekł — da się to widzieć! Jeżeli mnie wyprzedzisz, juścić się o to zabijać nie będziemy. Byle poczciwie i bez wszelkiej zdrady.
Walkowi oczy się zaiskrzyły. Nie odpowiedział nic. Zwrócił się do woźnicy. — Bartek — zawołał — u Pociechy stań, daj koniom wytchnąć.
Pociechą zwała się owa karczemka nad drogą. Dwór coraz było ztąd lepiej widać, z kominów dwa słupy dymu parły się w niebo prościuteńko — na pogodę.
Już ku karczmce podjeżdżali, gdy Szczepek, który stał na saniach, dojrzał, że tam przed Pociechą sanki, że czwórka też koni wytchnąć przed niemi stanęły. Przymrużył oczy. Zmarszczyło mu się czoło.
— A wiecie, toż to tam już licho pana Celestyna niesie.
— Gdzie? gdzie?
— Stoi — zawołał głośno Szcze-