na którym flaszka z atramentem własnej roboty, butelka zielona, lichtarz ze szczypcami, z całą naiwnością swą przedstawiły się oku gościa. Miotła i inne mniej pokaźne przybory, chowały się za piecem.
Sykstus wszedłszy zmarzły, nie zaraz poczuł chłód, poszedł jednak do pieca, przyłożył rękę, znalazł go zupełnie wystygłym i trochę się zadumał. Trzeba było siąść pisać, a tu palce skostniałe nie miały się gdzie ogrzać. Musiał czekać więc na Siebonia, który powinien był nadejść, paliło się bowiem w jego izdebce. Tymczasem zrzucił z siebie opończę, siadł i zadumał się.
Po chwili drzwi skrzypnęły i wszedł garbaty, z głową śpiczastą, z rękami o długich kościstych palcach człowieczek, zbliżył się, wpatrując ciekawie w Sykstusa i podał mu rękę, a potem sparł na stole.
— A co, hulało się? ha? hulało? —
Strona:PL JI Kraszewski Ewunia.djvu/82
Ta strona została skorygowana.