grzymkę, ja na to czasu nie mam; róbcie co się wam zdaje.
— No! ależ w tem i twój interes równie jak nasz. Uśmiechnął się gorzko pan Hieronim.
— Ja nie przywykłem do powodzenia i nie wierzę w szczęście — rzekł ciszej — wy, jeśli się wam zdaje, że co z tego być może, róbcie.
— W istocie, należy poradzić się i namyśleć! — odparł Paweł wstając. — Ale jakże twoją żonę przyjęli? — spytał.
— Bardzo grzecznie i przyzwoicie, niema co powiedzieć.
— Prosiła go o co?
— Zdaje mi się że nie — krótko i sucho, zadając sobie gwałt by skłamać, odpowiedział Hieronim. — Dość tam zobaczyć co się dzieje, ażeby dać pokój.
Pan Paweł urwał, widząc że się nic nie dopyta i bracia rozstali się grzecznie ale zimno.
W progu domku Julja niecierpliwie oczekiwała na męża.
Domek to był podobny wszystkim tego rodzaju — z tą tylko różnicą, że dawna piękność Berdyczewska, która chciała dowieść, że ma gust, zepsuła go poprawiając i zdobiąc. Zniżono mu dach, co go zeszpeciło, dano grube i otyłe słupy do ganku z romaniką, mającą minę ogromnej tablicy na szyld przeznaczonej; okna powycinano większe, tak że prawie do ziemi dochodziły, a dziedziniec wyklombiono najniefortunniej, i choć świnie po nim chodziły większą część roku, gęsi bardzo często nań zaglądały, a kury nigdy z niego nieustępywały, choć śmiecie rzucano tuż pod krzaki, a pomyje wylewano na środek gazonu, przez co wyparzono mu ogromną łysinę, chciano przecież, by to