Strona:PL JI Kraszewski Interesa familijne.djvu/118

Ta strona została skorygowana.

synów do szkół oddać — dziewczęta tylko i chłopaki, pospawszy się uradowane powrotem matki, szczebiotały przez sen weselem młodości, która jeszcze nie zna strachu przyszłości, co później ma truć życie.
Nazajutrz raniutko całe towarzystwo Pawłów siedziało przy stole zastawionym do kawy, a najtyczanka trzema gniadoszami zaprzężona już stała przed gankiem, bo pan Paweł, gnany i naglony przez żonę, musiał się wybrać w tę podróż w interesie familijnym! Wyjeżdżał już namarszczony, zamyślony, niespokojny, tak go to gryzło wcześnie, że się z tylą osobami dzielić będzie musiał, choć daleko było do tego, żeby miano się jeszcze o co troszczyć.
Żona w dosyć brudnym szlafroku, rozparta w szerokiem krześle, dawała mu ostateczne instrukcje, a żółta panna Hiacyntha uśmiechała się, kiedy niekiedy rzucając słówko pełne patetyczności i wyszukanego wdzięku.
Petra ziewała zmęczona zapewne nocnem marzeniem.
Puszył się wreszcie pan Paweł uściskawszy żonę, w czoło pocałowawszy córkę i wedle starej metody, której się jeszcze trzymają na Polesiu, złożywszy pocałunek na kościstej łapce panny Hiacynthy.
Żegnany słowy, wejrzeniami i życzeniami dziarsko ruszył z dziedzińca i znikł w obłokach kurzawy.


VIII.

Przez cały ciąg drogi do miasteczka, które około trzech mil było odległe, pan Paweł ani spojrzał na gospodarstwa sąsiadów, ani ich kóp liczył, ani na ich popar ramionami ruszał, ani na siano opóźnione i poczerniałe szydersko się uśmiechał, bo silnie był jedyną myślą zajęty: liczeniem spadku, szukaniem sposobu na odepchnienie od niego ulubieńców Kasztelanica, i na przywłaszczenie go sobie wyłącznie.
Nareszcie ukazały się wieże miasteczka, szeroka,