trzydziestoletniej, nie wiedział co z sobą począć, nie śmiejąc ani usiąść, ani się brać do bulionu i sztuki mięsa.
Państwo Antoniostwo stali naprzeciw siebie i kłótnia ciągnęła się dalej, coraz bardziej rozgrzewając.
— WPan mi stanąłeś kością w gardle ze swoim uporem.
— WPani mi obrzydłaś ze swoją manją kobiecą kłótni nieustannej.
— Dziękuję za ten komplement.
— A to i ja.
— Kara Pana Boga z tą kobietą!
— Nasłanie z tym starym gderą.
Pomiarkowali się przecie, ze nie w porę zachwycił ich ten wybuch, i obrócili się do Pawła, który stał na mękach, głodny, pożerając oczyma tylko bulion i sztukę mięsa.
— Niech sobie je co sam chce.
— Niech je co chce.
Odezwali się jednocześnie.
— Siadaj Pawełku, i mów nam o sobie, o żonie, o Peci, o Hieronimie, co się tam u was dzieje?
— Mów — mów[1] dodał ojciec; nie zawadzi ci co poradzić w gospodarstwie, ja stary wyga, a ty nie tęgi gospodarz podobno; opowiedzno mi co tam u ciebie?
Paweł wziął się do makaronu jeszcze nie będącego w sporze, co jakoś pogodziło małżonków, a razem do opowiadania o Kasztelanicu, o odwiedzinach Hieronimowej w Strumieniu, o powieści pana Samuela i wszystkiem co się dotykało tego interesu.
Pan Antoni przysunął się aż do niego, żeby słyszeć lepiej, tabaki zażywał, na żonę z ukosa poglądał, nogą potupywał; widać było na licu jego radość, którą w starości skrzepłej lada nadzieja obudza.
Jejmość milcząco słuchała, z powagą ręce założywszy na piersiach; miała nawet skłonność przeczyć tym nadziejom, widząc że mąż się ich chwytał, a razem dla tego, że spadek nie pochodził z Judzkich, ale
- ↑ Błąd w druku; brak znaku przestankowego.