Strona:PL JI Kraszewski Interesa familijne.djvu/123

Ta strona została uwierzytelniona.

z Zawilskich, co ją niejako upokarzało — wszakże wstrzymała się.
Gdy pan Paweł skończył, razem się prawie ozwali oboje:
— Na wierzbie gruszki! — szepnęła Jejmość.
— Chwała Bogu, będziecie bogaci! — rzekł pan Antoni.
— Nie spuszczajcie się na to! — dodała matka.
— Jakbym widział, że to ich nie minie! — przerwał ojciec i zaraz odwrócił się ruszając ramionami do żony. — Co? Jejmości i to już nie w smak?
— A jakże mi ma smakować, że się Paweł, zamiast pilnować gospodarstwa, durzy takiemi banialukami?
— Dla czegóż to Jejmość banialukami zowiesz? — podchwycił ojciec — chyba już znowu mnie na przekorę?
— Ale panie Antoni, to jasno, że się Kasztelanic ożeni, a jeśli co zapisze komu, to żonie lub zausznikom; tak bywa zawsze. W końcu go jeszcze okradną.
— Choćby i okradli, juściż ma dwa tysiące dusz, tych mu nie wezmą.
— Wymogą zapisy.
— Waćpani chcesz wszystko widzieć najgorzej.
— Waćpan całe życie bałamuciłeś się niedorzecznościami i takeśmy stracili majątek.
Nie było dla pana Antoniego dotkliwszej i przykrzejszej wymówki, nad przypisywanie mu straty majątku; porwał się na te słowa jak oparzony, poskoczył, uderzył się w piersi i zawołał:
— Na rany Chrystusowe! cóżem ja stracił? com stracił? czy Jejmościne kiepskie pięćdziesiąt tysięcy? Zostawiłem dzieciom wieś i mam chleba kawałek na starość, gdybyś mi go Jejmość piołunem nie zaprawiała...
Nie mogąc dotrwać, Jejmość także powstała, ruszyła ramionami:
— Ja Waści nie przegadam, zostańcież się sobie z Pawłem; ja jednak miałam iść do Horodniczynej, to pójdę, zejdę ci z oczu, bo z sobą do ładu nie trafim.