Strona:PL JI Kraszewski Interesa familijne.djvu/130

Ta strona została uwierzytelniona.

ności wyczytać. Rysy jego twarzy, postawa, ruch miały coś tak bezwstydnego, że w nieznajomych nawet wzbudzał obawę i ohydę. Mały, suchy, blady, poszpecony ospą, nieustannie kaszlający, z włosem na łbie, który nigdy przeczesać się nie dawał, z usty do uśmiechu szyderskiego wykręconemi, wyglądał jak uosobienie złości i zawiści, chciwości i rozpusty. Przywykły do mrugania i znaków potajemnych, któremi w obec klientów znosił się z towarzyszami i ofiary swych szachrajstw w pole wywodził, przymrużał często jedno oko, a usta w przeciwną stronę pociągał z ohydnym grymasem.
Z wyższymi od siebie uniżony był do upodlenia, ze słabszymi dumny do impertynencji, a każdy którego się nie obawiał i z którego nic wziąść nie mógł, był dlań niższym i nieprzyjacielem.
Życie pana Mateusza upływało po większej części za stołem kancelaryjskim lub w cukierniach, kawiarniach, winiarniach, i najbrudniejszych jamkach miasteczka; najmniej w domu. Wódka i karty zdawały się głównym celem jego życia — resztę miał za niepotrzebny dodatek. Spełniając powierzchownie obrzędy religijne dla oka zwierzchników: uczucia wiary nie miał najmniejszego i do swej podłości wyrobił sobie potrzebne ateuszostwo. Dziwnem się może wydawać, że takiego łotra cierpiano; ale nie zawsze oddalić można kogo się chce, a pan Mateusz tak się umiał starszym podlizywać, tak im posługiwał, tak czynił się potrzebnym, tak udawał doskonale przed niemi cichego baranka, że się niczego nie domyślając, bronić go byli gotowi.
W domu od dawna nie było już pokoju i zgody — z żoną kłótnia nieustanna, swary do bitw dochodzące — dla niej i dla dziecka zarówno był obojętny; przychodził późno, wychodził rano i rzadko w dzień zajrzał, chyba że miał powód do bójki, której nie tylko nie unikał, ale się szukać jej zdawał. Biedna kobieta była męczennicą; ale to życie psując ją i oswajając ze wszelką szkaradą, wyrabiało w niej siły do oporu,