Strona:PL JI Kraszewski Interesa familijne.djvu/140

Ta strona została skorygowana.

lona lasami, oddzielona od ludzi, wydawała się jak osada dzikich i miała coś jej pozoru. Lud nawet tutaj inne miał obyczaje, inny strój, inną fizjognomię — w kobietach uderzały ubiory głów na wysokich łubach opięte, dymem okopcone i czarne, włosy rozczochrane i odzież dziwnie niechlujna; — mężczyzni mieli smutne twarze wygnańców, kołtuny, i jakby im tu ciężar życia gorzej niż gdzieindziej dolegał, spuszczali obrzemienione nim głowy.
Trzeba było tego spokoju i bezpieczeństwa, jakie w naszym kraju panuje, gdzie lud rzadko nadzwyczaj do rozbojów się rzuca, żeby bezpiecznie zanocować wśród takiej osady. Ale od wieków, pomimo ubóstwa wieśniaków żyjących ze sprzedaży wianów, suchej ryby, kół i grzybów — owoców, lasu i wody — nikt tu nie słyszał o napadzie, nikt nie poskarżył o kradzież. Nocą, sam jeden mogłeś przebywać te puszcze zaklęte i chyba wilcze jasne oczy nastraszyłyby cię w drodze.
Karczma na uboczu trochę stojąca, niegdyś porządna, ale teraz cała zajęta przez żydów, bo raz w rok ledwie tu kto zajechał, przedstawiała znany bardzo obraz izraelskiego pomieszkania. Nie brakło ani starych żydów, ani młodych bachurów, ani belfera bladego i naucznego, ani brudów i rupieci, które tak malowniczą a tak niewygodną karczmę naszą czynią. Zdziwił się pan Paweł, postrzegłszy w progu sieni na podwórzu siedzącego podróżnego, którego wózek widać było w głębi zajazdu... a przypatrzywszy mu się bacznie, wesoło uderzył się po bokach.
— A! to dziadunio! — zawołał uśmiechając się.
Tak nazwany dziadunio, był to sobie krzepki, czerstwy, okrągłej twarzy, rumianego lica, siwiuteńkich już włosów staruszek, w szaraczkowej kapocie, w takichże spodniach i butach kozłowych do kolan. Miał w ręku kij prosty dębowy, a podpasany był skórzanym pasem z kaletką. Twarz jego miała szczególny, oryginalny wyraz rubasznej odwagi, spokoju i wesela, coś podobnego do starego Demokryta lub do bajecznego Diogenesa, którego postać wieki powoli tworzyły. Nim się