— Ale Dziaduniu — przerwał po namyśle pan Paweł — co tu się taić; naturalnie, że każdy z nas chciałby mieć więcej, mnie i Hieronimowi by się zdało — to nic dziwnego!
— A nadewszystko waszeci! nieprawdaż? Oj! oj! Panie Pawle, waści Bóg stworzył na spekulacje, ale to nieciekawy chleb! I nie twojej głowy na to potrzeba. Kołyś ne pyroh, ne pyrożysia[1]. Tobie widzę się marzy wcześnie z siostrą się ułożyć i zbyć ją pism swędem, bratu zatkać gębę byle czem; zresztą familji siako tako, a samemu zgarnąć ile można...
— Ale Dziaduniu! — zaprotestował mocno pomieszany pan Paweł.
— Co to za ale! Czy to ja Waści nie znam? A z Hieronimem o posag Teklusi, jak to było? On ci go zapłacił nieborak, a tyś się z niego sianem wykręcił, nieprawdaż? Koły nie wykinuw, to wypchaw[2], a jemu zawsze krzywda!
Pan Paweł oczy spuścił.
— A! to moje szczęście! — odparł powoli.
— Pamiętajno tylko Waszeć na to, że skupy zbiraje, a czort kałytku szyje[3]. Jest prawda i drugie przysłowie: że skupy ne hłupy[4] ba! ale jest i trzecie; Za tym Boże kto koho zmoże! które raczej grozi niż pociesza; i czwarte: Ot tobi Hapko knysz[5], które święty Piotr powie może nie jednemu na tamtym świecie, jak się będzie dobijał do raju.
— Ale zkądże u Boga — przestraszony zawołał Paweł — o moich myślach, które mi w głowie nie postały, może pan Dymitr tak wiedzieć?
— A! wże Pan[6] — podchwycił stary śmiejąc się — w Wuło! zkąd! ot! żartowałem kiedy chcesz,