Strona:PL JI Kraszewski Interesa familijne.djvu/148

Ta strona została uwierzytelniona.

Życzenie to było próżne, bo panu Pawłowi słowa te nadto pomieszały szyk jego projektów, żeby mógł smaczno zasnąć.
Pan Dymitr układł się spać na swoim wózku Paweł w sianie, i tak krótką noc letnią przebyli. Nazajutrz rano, po grzanem piwku, stary sam sobie konia założył, drogę przeżegnał, kilką jeszcze przysłowiami Pawła pobłogosławił, i udał się w swoją stronę, zmierzając jak mówił, ku Horoszkom do Hieronima.
Nigdy pan Paweł z tym swoim krewnym bardzo serdecznie nie był, bo go to mocno dojmowało, że Hieronim w jego sercu pierwsze miał miejsce. Nimby przyszła owa zawołana sukcesja po Kasztelanicu, zdałaby się myślał, i sumka Dymitra, którego posądzono, że ją powolną oszczędnością podwoić musiał, i liczono do czterdziestu lub pięćdziesięciu tysięcy: panu Pawłowi rozłakomionemu na grosze już i tego żal było. Przeczuwał, że mu to Hieronim podchwycić może, i powoli jadąc dalej, zbity z rachuby na spadek Kasztelanica, układał sobie projekt prawnego poszukiwania funduszów po Dziaduniu, jako po rodzonym babki bracie, jeśliby je kto przed nim zagarnął.
Tak między dwoma sperandami kołysany, jechał dalej nie w najlepszym humorze nasz podróżny, coraz puściejszym jeśli być może krajem. Pola tylko były częstsze — ale jakie pola! piasek poprzesypywany w zagony, rzadziutkiem zbożem porosły, nad drogą smutne dziewanny, gdzie niegdzie wśród zagonów stara sosna i barć na niej, pamiątka po wykarczowanym lesie, a w dali czarnym pasem dokoła, puszcze i puszcze. Niekiedy wśród tych pól, wpadł wózek w rozjeżdżony dół i ciągnął się brodem pół mili, aż nareszcie w dali, wieczorem ukazało się Rohoże.
Oku znużonemu widokiem pustyni, każda osada wyda się piękną, bo oznajmuje ludzi — tej nie brakło na pewnym wdzięku i charakterze smutno-poważnym.
Dwór wyglądał już zdala ogromnym wieńcem zielonych drzew spleciony, z cerkwią trzy-kopulną, w tym stylu właściwym starym Wołynia i Ukrainy drewnia-