Strona:PL JI Kraszewski Interesa familijne.djvu/15

Ta strona została skorygowana.

wiatru nie widziały. Na prawej ręce siedzi wielki sygnet ametystowy, na małym jej paluszku brylantowa obrączka.
Przybyły wszedł powoli, ziewając, spojrzał zamarłem okiem do koła, przedreptał posuwając trochę nogami wzdłuż sali, popatrzył machinalnie przez okna i całą swą postacią wyrażał dobitnie nudę, która go wewnątrz trawiła. Dobył złotej tabakiery z kamizelki, zażył tabaki, otrząsł poprószony żabot, podniósł oczy do sufitu, dostał z drugiej kieszeni kameryzowanego zegarka, na którym jaśniała emaljowana cyfra Stanisława Augusta, ziewnął powtóre i potrzecie, i obejrzał się na drzwi wchodowe z oznaką niecierpliwości, zdając się przysłuchiwać niespokojnie i dziwić, że nic się słyszeć nie dało.
Nareszcie przyspieszony chód zatętnił w sieni żywo, coraz spieszniej przybliżał się ku drzwiom, ostrożnie otworzyły się podwoje i maleńka figurka ukazała na progu.
Nim się ci panowie przywitają, spojrzmy z kolei na małą figurkę.
To coś zupełnie nie z tych czasów, do których należy pierwsza tylko co widziana postać — sto lat przynajmniej dzieli tych dwóch ludzi. Przybyły młody chłopiec, w dzisiejszym stroju, ubrany bardzo skromnie, ubogo, ale dosyć czysto, twarz ma znękaną, smutną, bladą i zawczasu przekwitłą; na niej wyraz jakiegoś przestrachu, przygnębienia i nie świeżej już boleści, z pod której przegląda jakby błysk niecierpliwy stłumionego dowcipu i przebiegłości. Wszedł z udaną czy prawdziwą bojaźnią i wstrzymał się powitany surowym wzrokiem. Nieśmiałe jego oko, usta drżące, cofnęły się z wejrzeniem i gotowem słowem przed groźnem obliczem upudrowanego mężczyzny. Poprawił na sobie surducika szczelno pozapinanego, odchrząknął i po chwili wahania, w prostej linji pospieszył ku stojącemu w postawie rozkazującej, z widocznym zamiarem ucałowania jego ręki. Wyciągniona ręka podniosła się do góry, cofnęła i głos chrypliwy, suchy, zapytał: